środa, 27 maja 2015

Dzień Mamy czyli początek końca wiru (oby)

W ostatnich tygodniach działo się, oj działo. Miałam wrażenie, że wpadliśmy w jakiś długi wir, z którego ciężko było się wydostać.
Tata zaliczył dwa wyjazdy służbowe. To spowodowało zmianę standardowego rytmu tygodnia, zupełnie rozregulowało Zosię i zaburzyło jej poczucie bezpieczeństwa. Zoszka stała się nerwowa, miewa napady lęku, a czasem wpada w histerię. Często nie potrafimy rozgryźć z jakiego powodu. Na szczęście powolutku wracamy do stałego planu zajęć, więc mamy nadzieję, że będzie coraz lepiej.
Po drodze świętowaliśmy również 2 urodziny Frania (kiedy to zleciało???), wybraliśmy się do Krakowa, żeby skontrolować oczy Zosi, a dziś zrobiliśmy RTG bioderek. Przed nami jeszcze tylko jedna wizyta u ortopedy oraz neurologa i mam nadzieję zakończymy intensywny, aczkolwiek niezbędny, sezonowy checkout.
Wiemy już, że z oczkami Zosi dotarliśmy do etapu stabilnego, tzn. udało się wyeliminować dominujący zez lewostronny. Obecnie Zoszka potrafi patrzeć pięknie prosto, ale bywa i tak, że pod wpływem światła bądź emocji (pozytywnych lub negatywnych) oczka uciekają jej naprzemiennie do środka. Jest to jednak związane z zaburzeniami neurologicznymi i w takich sytuacjach pani doktor jest bardzo ostrożna w podejmowaniu decyzji o kolejnej operacji. Po prostu mogłoby się zdarzyć przekorygowanie ustawienia oczu, co w okresie dorastania zwiększa ryzyko powikłań w postaci zeza rozbieżnego, którego korekta byłaby trudna. Wadę wzroku Zoszka ma minimalną, fizjologiczną, nie wymagającą okularów. Podsumowując, o ile nic się nie będzie zmieniać czy też nas niepokoić,  będziemy się pojawiać na kontroli co roku, a w tak zwanym międzyczasie ograniczymy się do obserwowania Zosi.

Z bioderkami również wszystko zdaje się być w porządku. Dziś udało się je prześwietlić (Zoszka była bardzo dzielna!). Czekamy jeszcze tylko na opis zdjęcia przez technika i lekarza, by móc dalej, bez przeszkód, działać rehabilitacyjnie. 

Do wiru ostatnich wydarzeń mogę również dorzucić mój przymusowy postój z dzieciaczkami w windzie. Co prawda machina ruszyła po intensywnych manewrach z drzwiami na parterze, ale ostatecznie postanowiła się jednak zatrzymać między pierwszym a drugim piętrem. Szczęśliwie kartka z awaryjnym numerem telefonu nie była zniszczona, a komórka nie znajdowała się poza zasięgiem sieci, więc technik ze spółdzielni dotarł już po 20 minutach. Winda starego typu, powietrza nie brakowało, zatem czekaliśmy sobie spokojnie na pomoc, zużywając pozostały prowiant i ratując się śpiewaniem piosenek (Zosia) oraz liczeniem paluszków/przycisków (Franio). Obyło się bez płaczu i stresu, choć Franek nie mógł się nadziwić, że winda nie jedzie ("Mama, nie ma jedzie winda!" ).


W tej sytuacji kryzysowej pomyślałam sobie, że spokojnie mama, wykwalifikowane wsparcie na pokładzie jest, także w razie czego, bez paniki :

1 komentarz:

  1. O matko, że Wam udało się zachować spokój w tej windzie aż tyle czasu - pełen podziw!!!!

    OdpowiedzUsuń