piątek, 6 lipca 2012

Osobodzień

To przeurocze pojęcie używane przez NFZ w celu wprowadzenia jakichś ram czasowych do rehabilitacji.  Jest zimne, urzędnicze i bardzo go nie lubię, ale chcąc nie chcąc, jest ono częścią naszego rehabilitacyjnego świata i zmusza nas do przeliczania, podliczania i pilnowania czy jesteśmy jeszcze w limicie, czy czas kończyć rehabilitację. Urzędniczy osobodzień jest de facto osobogodziną, tyle trwa bowiem jednodniowy  przydział Zoszki na rehabilitację. Rocznie Małej przysługuje 120 osobodni terapii, co daje 2,5 godziny tygodniowo. Ta ilość zupełnie nie odpowiada potrzebom dzieci z różnorakimi obciążeniami. NFZ wprowadził też pewne ograniczenia, które utrudniają korzystanie z proponowanych możliwości. 
Nie można korzystać z usług kilku ośrodków jednocześnie. Odbiera się tym samym rodzicom możliwość decydowania kto pracuje z ich dzieckiem. Rzadko bywa tak, że cała grupa terapeutów z danego ośrodka ma pomysł na dziecko. Według NFZ-u widocznie lepsza jest terapia w jednym miejscu, nawet jeśli jakiś terapeuta nie do końca się sprawdza. W ośrodku, w którym Zoszka jest rehabilitowana w ramach NFZ, terapeuci nie spotykają się co tydzień by omówić stan dziecka i dalszą terapię,co wynika m.in. z natłoku zajęć i dużej liczby podopiecznych. Tym bardziej nic nie stałoby w moim odczuciu na przeszkodzie, by móc korzystać ze wsparcia różnych miejsc. My sami, prywatnie (niech żyje 1% J), na rehabilitację jeździmy do Sosnowca, w Katowicach mamy terapie wspierające rozwój intelektualny Zoszki, w Tychach basen, w Krakowie leczenie zeza, a w Michałkowicach uzyskiwaliśmy pomoc w uczeniu Zosi jedzenia i picia. Rodzice dzieci niepełnosprawnych nie kierują się, tak mi się przynajmniej wydaje, wygodą, by wszystko było w jednym miejscu, ale jakością usług i są w stanie pokonać wiele kilometrów by dotrzeć do dobrego specjalisty. NFZ argumentuje te ograniczenia chęcią zapewnienia kompleksowości usług zebranych w jednym miejscu, co rozumiem i doceniam, niemniej w praktyce trudno mówić o takiej jakości zajęć. Jest ich za mało, a biorąc pod uwagę, że jedna sesja trwa 30 min. i odliczymy czas na przemieszczanie się między gabinetami oraz rozbieranie i ubieranie dziecka (na rehabilitacji), na właściwą terapię pozostaje jedynie ok. 20 min. Dlatego tak ważny jest dobór osób, które pracują z Zosią. Dodatkowo, jeśli jeden z terapeutów jest nieobecny mamy dwa wyjścia: albo dobrać "na siłę" jakiegoś specjalistę, który niekoniecznie zna Zoszkę ale ma wolną godzinę, albo odwołać zajęcia.
Osobogodzina, nie może przecież nagle stać się życiowa i zatracić swoją kompleksowość przez danie możliwości przeprowadzenia jedynie części z zaplanowanych zajęć... 
Od jakiegoś czasu prowadzę z NFZ-em korespondencję mailową celem rozwiania choć części wątpliwości dotyczących gąszczu przepisów. Obecnie czekam na informację, czy istnieje jakaś baza danych, która informuje o ilości wykorzystanych osobodni czy pozostają nam jedynie własne notatki by kontrolować liczbę wykorzystanych godzin terapii.
Większość odpowiedzi sprowadza się jednak do informacji, że wszystkie przepisy wynikają z rozporządzenia Ministra Zdrowia z dnia 30 sierpnia 2009 r., a NFZ, tu cytat, " (...) nie jest ustawodawcą i nie ma kompetencji do zmiany rozporządzeń i zarządzeń. ". Mamy więc zaakceptować prawny stan rzeczy lub próbować naprawiać absurdy we własnym zakresie.
Dobrze, że są też inne programy, które umożliwiają dodatkowe zajęcia terapeutyczne.

*****

W poniedziałek Zosia została ponownie zagipsowana. Tym razem jednak jedynie na kilka minut, aby wykonać odlewy potrzebne do wykonania łusek. Wszystko poszło sprawnie. Po zdjęciu odlewów uzyskałam informację dotyczącą kosztów i czasu oczekiwania na łuski - 2 do 4 tygodni. 
Minęły trzy dni, a tu miła niespodzianka: telefon i wiadomość że łuski są już gotowe! Pojutrze czeka nas przymiarka i prezentacja u rehabilitanta - ja mogę ocenić co najwyżej estetykę, sprawdzenie funkcjonalności pozostawię specjaliście J

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz