Biegamy, organizujemy, dopinamy na ostatni guzik.
Żeby było pięknie, rodzinnie, przytulnie.
Na pewne sprawy nie mamy jednak wpływu.
Ot, te nieszczęsne wychodzące zęby stałe Zosi.
Dokuczają teraz falami.
Co zrobić, gdy Zoszka na zaproszenie do wigilijnego stołu woła "iść" i odpycha nas ręką (czytaj: nie chcę).
Znajomy, niefajny ścisk w sercu ma się w tym momencie znakomicie i ani myśli puścić.
W mojej głowie kłębek myśli. Który to już raz? Kiedy znowu będzie lepiej? Czy kiedyś będzie dobrze na dłużej?
I to oblewające poczucie bezradności.
Pozwalamy Zosi zostać u siebie w pokoju.
A my świętujemy Boże Narodzenie w rodzinnym gronie tuż obok.
Ale przychodzi taki moment, gdy Tata postanawia spróbować raz jeszcze. Trafił!
Rozmowy, dzieciaki śmigają, kolędy w tle. Mimo tego rodzinnego rozgardiaszu Zoszka pozostaje z nami. I doprasza się co chwilę o śpiewanie "sto lat sto lat". No ale świętujemy w końcu urodziny :)
Czasem nie trzeba nic więcej. Zupełnie nic.
Mały cud na wyciągnięcie rąk.
Życzymy Wam pięknego wspólnego świętowania!
Może z niedomytą szybą czy bez kompletu 12 potraw, ale z miłością. Tak naprawdę razem.