sobota, 29 lipca 2017

Rowerowe love

Niedawno smutałam, że wspólne wyjścia są mocno ograniczone ze względu na potrzeby Zosi.
Nie minęło kilka dni, a ku mojemu zaskoczeniu spełniło się jedno z moich marzeń dotyczących rodzinnych wypadów!

Do tej pory nie dorobiliśmy się własnych rowerów. Specjalistyczna przyczepka rowerowa Kozlik, którą udało się nam zakupić w zeszłym roku, spełniała do tej pory rolę wózka biegowego. Spisywała się świetnie, gdy śmigaliśmy na rolkach, a Franek razem z nami na rowerku biegowym.
Na początku lipca tego roku Franio błyskawicznie przesiadł się z biegówki na rowerek z pedałami, a ja pewnego pięknego dnia zorientowałam się, że nie mam szans nadążyć za smykiem :P Franek uwielbia jeździć na rowerku, pojawiło się więc pytanie co dalej.
Poratowali nas Zoszkowa ciocia i wujek, którzy wypożyczyli nam sezonowo swoje rowery. 
Od pewnego czasu przeżywamy więc na nowo fascynację - rower to świetna sprawa!

Nasze osiedle jest połączone z pobliskim parkiem ścieżką rowerową. Możemy szybko i bezpiecznie zaliczyć we czwórkę miłą wycieczkę. Franek wytrwale trenował na osiedlowych ścieżkach i boiskach, aż w końcu pewnego dnia stało się -  Zoszka w Kozliku, Franek dzielnie na swoim nowym dwukołowcu i my. Pierwsze 10 km jazdy za nami ☺  Czuję, że otwiera się przed nami nowy rozdział. 
Mam nadzieję, że w przyszłym roku uda nam się zakupić własne rowery wraz z bagażnikiem na hak.
Wtedy moglibyśmy planować wycieczki nie tylko w naszych Kato. Bardzo bym chciała, żeby nam się to udało!

Zoszka znosi samą jazdę bardzo dobrze. Po kilku wycieczkach udało się tak wyregulować ustawienie przyczepki, żeby Zosia czuła się w niej maksymalnie stabilnie i komfortowo. Coraz sprawniej idzie nam pakowanie podręcznych klamotów. Wiemy również co trzeba ze sobą zabrać, żeby poradzić sobie, gdy Zoszka potrzebuje się wyłączyć. Na ten moment wydaje się, że udało się wypracować podróżniczy kompromis ☺ 


poniedziałek, 17 lipca 2017

Pestka

Mała i niepozorna.
Kto by sobie nią głowę zaprzątał.

A jednak.

Do tej pory zawsze musieliśmy pamiętać, żeby pestkę wyjąć. Zoszka tak zachłannie wcina owoce, że zakrztuszenie się było naprawdę realne.

A tu tymczasem niespodzianka.

Z rozpędu podałam Zosi całą brzoskwinię.
Zjadła pyszny miąższ, po czym zaczęła obracać twarda pestkę w buzi nie wiedząc co z nią zrobić.
Chwyciła mnie za rękę i przysunęła ją sobie do buzi.
Siup i pestka wypluta.

Niby prosta umiejętność, a jednak cieszy bardzo 


sobota, 8 lipca 2017

Podzieleni

To dla mnie jedno z najtrudniejszych doświadczeń niepełnosprawności: bycie razem, tak ważne dla rodziny, jest dla nas sporym wyzwaniem. 
Franek jest już na tyle duży, że gdyby nie choroba Zoszki, mogłabym zabierać dzieciaczki w różne ciekawe miejsca nie martwiąc się o to wszystko, czego potrzebują maluszki.
Nie przerażałyby mnie ani trudności w poruszaniu się Zosi, ani potrzeba wsparcia jej w momentach związanych z toaletą. Wszystko jest do przejścia. Może potrzeba czasem pomysłu, sprytu czy większego wysiłku, ale niemal wszystko jest do zorganizowania.
Niestety nie mam takiej możliwości. 

Od dłuższego czasu przy okazji różnych wyjść czy wyjazdów musimy się rozdzielić. Gdy decydujemy się na wspólne wyjście najczęściej i tak jeden rodzic spędza czas osobno z Zosią, ponieważ większość prób przebywania w większym gronie rodzinnym czy w miejscu publicznym kończy się fiaskiem. Zosia czuje się wtedy po prostu źle.

Franek dla odmiany to rezolutny czterolatek ciekawy świata, który po prostu lubi przebywać wśród ludzi. Francik przepada za odkrywaniem tego co nowe oraz za wszelkimi formami wspólnego spędzania czasu. Chciałby poznawać świat razem z Zoszką. Pokazać jej, że właśnie zaczął jeździć sam na rowerku z pedałami, zna coraz więcej literek czy potrafi z krzesła i gumek recepturek zrobić gitarę (serio ).

A to niestety nie jest i nie wiem czy kiedykolwiek będzie możliwe.

Jasne, nie da się spędzać każdego dnia zawsze całą bandą i chyba naturalnym jest, że każdy członek rodziny ma swoją przestrzeń. Jednak u nas takich chwil, gdy możemy wybrać się gdzieś we czwórkę, pomijając miejsca znane Zosi, związane z terapią lub rehabilitacją, jest jak na lekarstwo.

Tak bardzo chciałabym zabierać Zosię w różne miejsca, gdy tylko mamy taką możliwość! Ot choćby dziś, gdy pojechałam z Franiem na przedstawienie w ramach Letniego Ogrodu Teatralnego w naszym mieście, a potem na lody do Babci i Dziadka. Czuję, że rozpadam się na kawałki, gdy po raz kolejny musimy się rozdzielić.

Brakuje mi wspólnego wypadu autobusem na lody, karmienia ptaków ziarnem, jeżdżenia na łyżwach, pisania patykiem po ziemi, tańczenia boso po trawie, czytania książek. Albo wspólnego nicnierobienia w domu.  Gdyby tak "razem" mogło mieć swoje  choćby "5 minut" każdego dnia!

Mam wrażenie, że zaczyna mi to doskwierać coraz bardziej i bardziej.  I co gorsza nie widzę wyjścia z tej sytuacji.

Chwila obecna to ciągłe szukanie równowagi pomiędzy potrzebami Zosi i Frania ze świadomością, że niemal nie da się pogodzić tych dwóch światów.

Może kiedyś, nie wiem.
Smutas mnie dopadł, łobuz jeden.