niedziela, 23 kwietnia 2017

Co na wątrobie leży

Przemieliło Zofijkę. 
Niby wirus przeleciał  szybko, ale przez kilka dni Zosia była słaba i bez apetytu.
Wielkanoc w zasadzie przespała, a później większość czasu spędzała w swoim łóżeczku. Na ogólne samopoczucie nałożył się coming out kolejnych zębów stałych. Ciężko to Zosia przechodzi. Dziąsła są mocno zaczerwienione, bolesne, gryzienie sprawia kłopot. I tak już niestety chyba pozostanie do ostatniego zęba stałego, który się będzie przebijał. Zoszka w tym czasie jest w innym świecie. Serwuje pobudki nocne, a w ciągu dnia słucha właściwie non-stop swoich ulubionych piosenek. Nie jeden raz szukaliśmy sposobu dotarcia do Zosi kiedy pojawiały się kolejne zęby. Staraliśmy się, żeby została wtedy z nami, ale wiemy, że są to jedne z takich momentów, gdy trzeba odpuścić i pozwolić jej zniknąć na pewien czas. Widocznie taki ma sposób radzenia sobie z bólem czy trudną sytuacją.
Jest to dla mnie bardzo trudne, bo nie chodzi tu o jeden czy dwa dni, ale złe samopoczucie Zosi trwa czasem tygodniami, co kumuluje moją bezsilność, frustrację i zmęczenie. 
A jak już mam po korek, przychodzi sobie taka dla odmiany sobota, gdy Zosia wpatruje się w okno i powtarza pod nosem :"płyną chmurki, płyną chmurki". I jest uśmiech, spojrzenie, przytulenie od rana do wieczora. Tęskno za tym bardzo. Jakaś kumulacja by się przydała 




Na emocjonalne zawirowania Zosi nakłada się perspektywa zmian, które mają realny wpływ na wsparcie dzieci z niepełnosprawnością. Mam na myśli odebranie możliwości opiniowania dzieci (dotyczącego określania deficytów i planowania terapii wraz z edukacją) niepublicznym czy prywatnym Poradniom Psychologiczno - Pedagogicznym oraz przerzucenie całego procesu na ośrodki państwowe. W dalszej perspektywie są zakusy, żeby zajęcia terapeutyczne mogły się odbywać jedynie w państwowych ośrodkach. Nie wiem kto wpadł na ten szalony pomysł, ale na pewno nie osoba, która już teraz, przed ewentualnymi zmianami, musi czekać kilka miesięcy, żeby załapać się ze swoim dzieckiem na pierwszy termin rehabilitacji. 

Refundowanie terapii w ramach np. WWR to nierzadko jakaś loteria. Jak terapeuci mają planować pracę, skoro co jakiś czas otrzymują informację, że w tym miesiącu dotacja nie zostanie przyznana? Mają pracować z dzieckiem co drugi, trzeci miesiąc? Co mają robić, gdy po kilku latach działania ośrodka, dofinansowanie zostaje odebrane na stałe bez podania wyraźnej przyczyny? Gdzie tu sens, gdzie logika? 

Dodatkowo czeka nas rewolucja w systemie edukacji, choć używanie tych dwóch ostatnich słów w odniesieniu do dzieci z niepełnosprawnością jest zdecydowanym nieporozumieniem. Podstawy programowej, specjalnie opracowanej, zaktualizowanej w oparciu o najnowszą wiedzę w zakresie terapii i rehabilitacji jak nie było tak nie ma. Nauczanie indywidualne ma się odbywać tylko w domu (niech żyje integracja!), a cały proces planuje się skrócić o około 2 lata. No bo po co się starać, taniej wyjdzie, jak rodzice posiedzą z dzieckiem w domu.

Dzieci z niepełnosprawnością przybywa lawinowo. Widać to choćby po szybko rosnącej liczbie podopiecznych w naszej fundacji. W obronę bierze się dzieci, które jeszcze się nie urodziły, a ja chciałabym stać się adwokatem chorych, których życie wywalczono. Gdzie jest ochrona i długofalowa opieka dla nich? Zaproponowano dostęp do specjalistów bez kolejek, co funkcjonuje w większości sytuacji na papierze, ponieważ w zasadzie wszystkie dzieci czekające na badanie powinny być przyjęte poza kolejnością, a specjalistów jest zbyt mało. A może nie powinniśmy narzekać, ponieważ zlitowano się i zamiast dwóch pieluch dziennie można otrzymać więcej sztuk opłacając 30% kosztów zakupu całego zamówienia?

Jest we mnie coraz większa niezgoda i bunt na to co się dzieje. Od dawna mam poczucie, że gdyby nie 1% Zosia nie miałaby najmniejszych szans na regularną terapię i rehabilitację. Państwo dawno umyło ręce i zapędziło rodziców do bycia managerami, którzy oprócz codziennych, bieżących spraw przedzierają się przez szalone, urzędnicze procedury, żeby dać swoim dzieciom choć namiastkę sensownej opieki. A jak starczy czasu i sił, pobędą również rodzicami. Od pewnego czasu mam jednak wrażenie, że państwo nie tyle nie pomaga w terapii, co przeszkadza, nadmiernie obciążając procedurami i papierologią. Bywa, że psuje to, co już zdążyło zakiełkować i wymaga dopracowania, a nie zrównania wszystkiego z ziemią i tworzenia wszystkiego od nowa. 
System wspierania dzieci jest bez ładu i składu, dotarcie do jakichkolwiek informacji dotyczących refundacji, terapii czy rehabilitacji graniczy z cudem i zależy od inicjatywy rodzica (niech żyje internet!). 
Nie ma żadnego programu aktywizacji zawodowej opiekunów dzieci z niepełnosprawnością, prócz zadbania o to, że jak dostajesz 1000 zł z ogonkiem, to nie wolno ci pracować, kwota jest bowiem adekwatna do miesięcznych kosztów utrzymania oraz rehabilitacji. 
Nie ma sensownego programu asystentów dla rodzin zmagających się z niepełnoprawnością. 
To wszystko rośnie w mojej głowie i sprawia, że coraz częściej zadaję sobie pytanie jak funkcjonować, żeby nie zwariować.

A póki co idę odroczyć Zosię o kolejny rok. Jeśli tego nie zrobię, lwia część terapii przepadnie, bo wiecie, dziecko z niepełnosprawnością sprzężoną po edukacji przedszkolnej cudownie zdrowieje i nie wymaga kontynuowania wsparcia terapeutycznego w takim wymiarze godzin jak wcześniej. Ciach i oddzielamy grubą krechą. Od 1 września zdrowiejemy.
Później zadzwonię też po raz pięćset milionowy do MOPS-u, żeby spróbować dowiedzieć się, czy jest realna szansa na dofinansowanie zakupu kamizelki SPIO (czekamy na decyzję od stycznia). 
Na koniec wyszukam adres nowego sklepu z butami refundowanymi przez NFZ, bo jak się okazało zaliczyliśmy wtopę roku jeśli chodzi o sklepy medyczne. Najpierw pan przez telefon poinformował mnie, że przymiarka jest możliwa od wtorku do piątku przez cały dzień. Adres miałam ze strony internetowej. Gdy przyjechałam na miejsce z Zosią (czytaj: przedarcie się do centrum miasta + spóźnienie się do przedszkola), okazało się, że w piątki sklep jednak nie jest czynny, a do tego fizycznie nie istnieje. Pan usilnie wmawiał mi, że istnieje, ale gdy powiedziałam mu, że przeszłam przed chwilą wskazaną ulicę wzdłuż i wszerz, przestał odpowiadać na sms-y dorzucając jedynie, że jest też druga siedziba sklepu, do której mogę się udać. A figę. Szkoda, bo buty były naprawdę fajne.

No to wylałam żale.
Ale jest jakaś granica przyzwoitości. A przynajmniej powinna być...

2 komentarze:

  1. Trudno nawet skomentować twoj wpis :( jestem przerażona tym, co się dzieje, a z pewnością o połowie spraw nie wiem....
    Dotychczas cała pomoc państwa to było nie przeszkadzanie, teraz jest juz tylko utrudnianie :(

    OdpowiedzUsuń
  2. A mi się miesza płacz ze śmiechem, frustracją i totalnym wkur ... jak czytam ustawę "za życiem" do 18 r.ż., a potem rozumiem, że trzeba się z dzieckiem zabić, bo jakoś ustawodawca nie przewiduje dłuższego "ratowania". Jakże fałszywie brzmią w tym kontekście zachęty do radosnego przyjmowania na świat chorych dzieci motywowane troskliwą opieką dłoni państwowej.
    A figa! Jesteś sam, zawsze sam, bo poza łzami, które ci się leją gdy dziecko płacze ciągle z niewiadomych przyczyn, nie chce się przytulać i nie daje latami sygnału, że rozumie coś z tych monologów, które mu w nadziei wygłaszasz ciepłym głosem dzień za dniem ... to jeszcze walczysz o każdą godzinę rehabilitacji, o miliony papierów z urzędu do urzędu (w XXI w.!!!).

    OdpowiedzUsuń