wtorek, 22 stycznia 2013

Zakręcony poniedziałek

Czasem taki dzień się napatoczy, a wtedy nie ma zmiłuj - plan dnia musi wziąć w łeb lub chociaż zostać naznaczony czasowym poślizgiem.
Budzenie Zosi rano jest potrzebne bardzo rzadko. Jak wchodzimy do pokoiku, Mała wita nas najczęściej uśmiechem. Wczoraj potrzebne było kilkanaście dodatkowych minut, żeby Zosia doszła do siebie i zaczęła dzień, jak się okazało, "na nie". Nie ta muzyka w radio, nie takie śniadanie, każda czynność była kwitowana buczeniem. Brak apetytu to kiepska perspektywa - do południa ciężko znaleźć wystarczającą ilość czasu na uzupełnienie znacznych niedoborów energetycznych, czytaj: rehabilitant będzie miał pod górkę.
Gdy w końcu zeszłyśmy na parking - niespodzianka - nogi rozjeżdżały się same. Mimo piachu sypanego od serca, nieustannie padająca mżawka robiła z ulic i chodników totalne lodowisko. Tata ostrzegł, że warunki są trudne, więc wyszłyśmy z domu pół godziny wcześniej. Auta nie wystarczyło odszronić i odśnieżyć. Po raz pierwszy skuwałam z samochodu lód i to przez dobre 20 minut, mimo, że Tata specjalnie wstaje zimą wcześniej i przygotowuje auto do drogi, żeby ułatwić nam wyjazd na zajęcia. Ruszyłam powolutku i poczułam, że płyyynieeemy. Na dotarcie do Sosnowca potrzebowałyśmy dodatkowych 15 minut. Zosia wyposzczona zaprezentowała się na ćwiczeniach w wersji osowiałej i wybitnie marudnej. Po rehabilitacji znowu usunęłam warstwę lodu (bicepsy mam, że ho ho J) i pokulałyśmy się do domu. Całe szczęście, że w poniedziałek odbyły się tylko jedne zajęcia i udało się nam szczęśliwie w tą i z powrotem doślizgać. W domu Zosia zjadła i padła. 
Miłym wspomnieniem dnia będzie śnieg. Świat wyglądał jakby ktoś na wszystko dookoła wylał z wielkiego kotła tony błyszczącego lukru J 
Ku mojemu zaskoczeniu, nauczyłam się doceniać zwykłe odśnieżanie samochodu. W porównaniu do skuwania lodu to zdecydowanie pikuś.

*****

Bycie Babcią czy Dziadkiem dziecka niepełnosprawnego nie jest proste. Stają się Oni częścią szalonej rzeczywistości rehabilitacyjnej bez pytania czy wyrażają na to zgodę. Nie mogą się tak zwyczajnie światu pochwalić, że moja wnuczka/ mój wnuczek zaczął/ nauczył się/już potrafi. No bo jak tu dzielić z rozmówcą szczęście, że Bąbel ma lepszą saturację, ruszył palcem, ma mniej napadów, został odpieluchowany w wieku 8 lat czy mając 5 stanął na nogi? Jak współodczuwać radość z rzeczy, które powinny być oczywiste? Stawanie się dla takiego dziecka autorytetem czy rozpieszczanie go nie jest wcale łatwe. Wspólne odkrywanie świata nie zawsze jest możliwe, a wszystko to, co wydaje się właściwe lub pomysłowe i składa się na wielki wór zwany doświadczeniem, nie sprawdza się za każdym razem w odniesieniu do wyjątkowych wnucząt. 

Dobrze jak są, wspierają, trzymają kciuki, pomagają przetrzymać te najczarniejsze okresy.
Tym naszym, co blisko i daleko - dziękujemy, że jesteście!


4 komentarze:

  1. Czasami są gorsze dni i pewnie taki zdarzył się Zosieńce...ale następny może będzie lepszy. Z tym lodem na samochodzie to też miałam problem i pewnie większość osób i z pewnością rekompensata w postaci cudownego białego puchu to choć tyle :) Z dziadkami racja...nic dodać nic ująć. Pozdrawiamy Was dziewczyny :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzieci tak czasem maja. Moj 3,5 letni synek tez ma takie poranne humorki- szkoda tylko, ze raz w tygodnu :-). Nie takie kakao, nie taka bajka, nie pojdzie zrobić siku, nie bedzie sie ubieral itp. A jesli mu powiem, ze zabieram kakao, wylączę bajkę, nie musi robić siku lub się ubierać to wtedy słyszę: nieeeeeee ja chce kakao/ tą baję/ siku i tp. Co byśmy nie zrobili zawsze jest nie. Dzięki Bogu kocha swoje przedszkole i wraca z niego już na TAK :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Masz rację, dobrze jak są tacy dziadkowie i babcie i jak kochają mimo wszystko...

    OdpowiedzUsuń
  4. Magda, niby wiem, a jednak niezmiennie pozostaję zaskoczona prawem kumulacji, które w dniach "na nie" się realizuje na wielu płaszczyznach ;)

    OdpowiedzUsuń