Środek Nocy Świętojańskiej. Franek "nabombiony" leży do odbicia na matki swej ramieniu. I wtedy, niespodziewanie, taaaki uśmiech się pojawia. Wiem, że na tym etapie to jedynie następstwo jelitowych zmagań, a nie świadome roztaczanie uroku osobistego, niemniej efekt był piorunujący!
Na cudowny Zoszkowy uśmiech czekaliśmy pełne 5 miesięcy ze świadomością, że w wyniku choroby może nie pojawić się wcale. Ale nadzieja była i nie zawiodła.
Zawitał w dziwacznych okolicznościach. Leżałam wtedy z Zosią na oddziale neurologii gdy pojawiło się u niej podejrzenie padaczki. Długaśne dni, podczas których nie działo się nic, przeplatały się z męczącymi Bąbla niezbędnymi badaniami. Właśnie wtedy zobaczyliśmy go po raz pierwszy. Nieźle nas podbudował! I był najpiękniejszy na świecie J W tamtym momencie wkroczyliśmy w nowy etap porozumiewania się - płacz przestał być jedyną formą komunikacji sygnalizującą nam Zoszkowe emocje.
Zostaliśmy wypisani do domu z brakiem jednoznacznego rozpoznania padaczki i wytęsknionym uśmiechem. Czy mogliśmy sobie wymarzyć lepsze zakończenie tego ponurego okresu?
Czas pędzi naprzód i ani się obejrzeliśmy jak zaczęła nam towarzyszyć pełna paleta Zoszkowych umiechów, od dziewczęcych - kokieteryjnych po głupawkowe śmichy-chichy. I każdy z nich jest absolutnie wspaniały J!
Oj tak Zosi uśmiech jest wspaniały :-) Pozdrawiamy cieplutko. Dorota z Piotrkiem.
OdpowiedzUsuńCiepłe pozdrowienia i dla Was :)!
UsuńWłaśnie ten Zoszkowy uśmiech rozłożył mnie na łopatki w Warszawie... :P :)
OdpowiedzUsuńA ja niezmiennie jestem pod urokiem Frankowych ocząt :)
OdpowiedzUsuńszczęście podwójne po prostu... :)
OdpowiedzUsuńBrawo! oby więcej uśmiechów było!
OdpowiedzUsuńcudowna!
OdpowiedzUsuń