Zoszka za bajkami animowanymi
nie przepada. Jakoś tak od maleńkości dużo słucha a mało ogląda. Pełno u nas
płyt z różnymi słuchowiskami, zwłaszcza tymi klasycznymi, gdzie można usłyszeć
choćby panią Irenę Kwiatkowską. Są doskonałe w każdym momencie, choć szczególnie
doceniamy je w czasie dłuższej podróży. Od dawna mam wrażenie, że Zosi ciężko
jest odbierać naraz obraz i dźwięk. Może dlatego nie przepada za ćwiczeniami
logopedycznymi, podczas których puszczane są odgłosy zwierząt, a jednocześnie
pokazywane są obrazki lub figurki poszczególnych futrzaków. Choć i tutaj są
małe, ale jednak postępy – ma więcej cierpliwości do takich zabaw.
Wczoraj z bajką było inaczej. Po
czasie poświęconym Zoszkowej pionizacji w łuskach i masażowi buźki, przyszła
pora na zajęcie się sprawami domowymi, czyli przyrządzeniem czegoś na ząb dla
rodzinki. Na ten czas dobrze jest zorganizować Bąblowi jakieś zajęcie. Bez tego Zoszka siada nieprawidłowo w literę „w” i
zaczyna ssać paluchy, z czym walczymy i jeszcze pewnie będziemy walczyć jakiś
czas. Póki co Zosia nie rozumie o co chodzi w przyrządzaniu smakołyków.
Kuchenne czynności (nawet proste mieszanie) są przez nią odrzucane, więc
wspólne pitraszenie w kuchni na razie odpada. Akceptuje ona
wyłącznie efekt końcowy trafiający do brzuszka. Zapakowałam więc Zoszkę do
pionizatora statycznego i puściłam fragment bajki „Teletubisie - Lew i miś”. Ku
mojemu zaskoczeniu, zdecydowanie było to coś dla niej. Szczególnie przypadł jej
do gustu groźny głos lwa, ale podobnie jest ze słuchowiskami – im groźniejszy głos (wilk, zła królowa lub czarodziej, baba jaga), tym bardziej Mała się
śmieje J Jej reakcja na bajkę była nietypowa, Zoszka ewidentnie ogarniała dźwięk i
obraz. Może zderzyły się synapsy i powolutku otwierają się nowe możliwości
Zosinej główki? Tak czy inaczej miałam chwilkę by dokończyć obiad, a podczas
pałaszowania go przez Zoszkę usłyszeć cudne „mniam mniam” wypowiedziane z
gulaszem rozmazanym na całej twarzy i w najbliższym otoczeniu. Do tego powiedziała to zgodnie z kontekstem – hurrra J!
*****
A tak ze spraw bieżących:
- Zastępstwa w ośrodku za logopedę brak, więc przepadła nam też
niestety wtorkowa rehabilitacja w ramach NFZ. Dobrze, że główny trzon ćwiczeń
jest prywatny.
- Wciąż czekamy na wózek „Kimba”, zamówiony 2 miesiące temu -
ponoć ma dotrzeć lada dzień.
- Mamy już względnie zgrany grafik Zoszkowych zajęć, wizyt
kontrolnych i badań USG.
A mnie dopadła pierwsza w życiu zwykła jelitówka (dobrze, że nie jestem
wybrańcem rotawirusa – w piątek rehabilitacja, więc trzeba przepędzić paszczaka
i stanąć na nogi J).
Więcej informacji w zakładce "Konkurs na blog"
Czyżby się Zosia zaczynała rozgadywać? Niedawno było mama, teraz mniam i hura - no to faktycznie hura:)
OdpowiedzUsuńWspółczuję jelitówki, jak jeszcze karmiłam piersią mojego młodszego synka dopadła mnie pierwszy raz w życiu i niestety skońćzyło się wizytą w szpitalu i odwodnieniem. Nic przyjemnego. Dbaj o siebie i pij dużo. Mam nadzieję, że Zosia się nie zarazi.
coś ta jelitówka chodzi ostatnio po mamach...
OdpowiedzUsuńWedług pani doktor, która mnie badała, sezon się rozkręca i to nie tylko dla mam niestety. Moja paskuda już na szczęście pokonana. Zosia i Tata mają się dobrze - uff :)
OdpowiedzUsuń