czwartek, 11 kwietnia 2013

Wieści z frontu czyli historia małego ssaka

Od soboty jesteśmy w stanie wojny, która toczy się między Zoszką a rodzicami o coś, co zostało jej zabrane po prawie 4 latach.
W okresie szpitalnym, już po okiełznaniu sepsy, Zosiula dała się poznać jako dziecko z gatunku niepłaczących. Wszystko zmieniło się, gdy w wyniku długotrwałej antybiotykoterapii żyłki odmówiły posłuszeństwa, a zmiana wenflonu stała się codziennym maratonem. Zoszka krzyczała długo i mocno. Byłam w trakcie oczekiwania na szpitalny pokój, żeby być z naszym okruszkiem całą dobę, a siostry biegające między pacjentami ograniczały się do procedur, bez tulenia maluszków w razie potrzeby. W tym momencie na scenę wkroczył Mr. Smoczek. Zrobiony naprędce przez pielęgniarki z takiego do karmienia wcześniaków, tylko zatkanego gazą od strony butelki. Płacz ustał, a Zosia i smok stali się parą nierozłaczną.
Po powrocie do domu i rozpoczęciu rehabilitacji zostałam pouczona przez grupę Bobath'owych rehabilitantów, że robię dziecku krzywdę dając smoczek. Zoszka mając taaakie uszkodzenia mózgu powinna mieć możliwość brania rączek do buzi i poznawania ich. Po kilku dodatkowych konsultacjach smok poszedł w odstawkę, a Zosia automatycznie przygarnęła do ssania dwa palce na raz: wskazujący i środkowy prawej rączki. Wraz z upływającym czasem widzieliśmy, że nie jest to ssanie, które wiąże się z poznawaniem własnej gardzieli czy też kończyn, ale długie i intensywne samouspokajanie się. Terapeuci byli innego zdania twierdząc, że wszystko jest w porządku i Mała sama odrzuci paluszki. Czas mijał, a dziąsła zaczęły wykrzywiać się od nieustannego pakowania rączki do buzi. Pojawiły się zgrubienia na palcach w miejscach stale podgryzanych w trakcie ssania. Pani stomatolog zdecydowanie poparła uniemożliwienie brania paluszków do buzi, tymczasem rehabilitanci argumentowali, że dostęp do rączek jest konieczny jeśli Zoszka ma ruszyć rozwojowo, nie wspominając już o krzywdzie emocjonalnej. Próbowaliśmy odciągać Zosiaka od ssaczych odruchów w ciągu dnia, bez skutku. Po pewnym czasie trafiliśmy do świetnej pani neurologopedki, która nauczyła Zosię pić i jeść. Ona jedyna twardo optowała za zaszywaniem rękawków na noc i wszelkimi innymi sposobami (humanitarnymi J), by pozbyć się ssania. Według niej Zosiak zdecydowanie nie poznawał w ten sposób rączek, a wręcz "wyłączał się" z otoczenia. Pani Ola była osamotniona w tej opinii, inni terapeuci nadal nam to odradzali ze względu na negatywne skutki emocjonalne, konieczność bodźcowania mózgu, a także nie tak wielkie szkody ortodontyczne.
Po kolejnym 1,5 roku wyciągania paluszków z buzi, a później powtarzania w kółko "Zosiu, wyjmij paluszki", nasz łobuziak w końcu załapał o co chodzi. Najpierw wyciąganiu towarzyszył płacz, aż w końcu ssanie w ciągu dnia zakończyło się zupełnie. Niestety noce i drzemki pozostały bez zmian, skrzywienie zgryzu stawało się coraz większe, a terapeuci pracujący z Zoszką zmienili front, mówiąc, że coś z "tym" trzeba zrobić. Pytani o konkretne rozwiązania nie potrafili nam jednak pomóc. A mi jak echo brzmiały słowa pani Oli z przed ponad roku, że leczenie próchnicy wynikającej z krzywych zębów, zabiegi ortodontyczne, wady wymowy i oraz koniec końców i tak niezbędne odstawienie paluszków będzie trudniejsze i bardziej stresujące u starszego dziecka niż w przypadku małego bąbla. Poza tym nigdy nie da się przewidzieć jak silna i długotrwała będzie potrzeba ssania, tym bardziej w przypadku dziecka, które nie rozwija się szablonowo. 
W ciągu ostatniego roku zgrubienia na paluszkach zrobiły się jeszcze większe i twardsze.
Wyszperaliśmy coś takiego jak Finger Guard (Cena kosmiczna! Mieliśmy jednak szczęście trafić na duży upust.) i front wojenny stał się faktem:
Pierwsza noc: nakładka zsunięta i mocno pogryziona, ku naszemu zdziwieniu brak płaczu przy zapinaniu "osprzętu" i zasypianiu. Drzemka: nakładka obgryziona jeszcze bardziej.
Zoszka staje się nerwowa i bardzo marudna w ciągu dnia. Gorzej ćwiczy. Szczypie wszystkich dookoła, czasem gryzie.
Druga noc: płacz przy zapinaniu nakładki, 40 minut krzyku przy zasypianiu, noc spokojna, kolejne części nakładki zgryzione niemiłosiernie. Drzemka: 1,5 godziny krzyku zakończonego...chichotami.
Grizzly rządzi.
Trzecia noc: płacz już w trakcie kąpieli i przewijania, 5 minut krzyku przy zasypianiu. Rano, bliscy zawału, odkrywamy ciemnofioletowy, chłodny palec wskazujący (Nie mam pojęcia jak Zosia wysunęła go z "rurki" na palec i przełożyła przez jedną z maleńkich dziurek służących do przewlekania taśmy przytrzymującej nakładkę, co bardzo mocno ograniczyło krążenie). Wstrzymałyśmy z Babcią oddech, na szczęście wszystko dobrze się skończyło. Drzemka: felerne dziurki zabezpieczyłam dodatkowymi tasiemkami. Płacz już w trakcie przewijania i 5 minut krzyku w łóżeczku. Po drzemce odkrywamy zjedzenie części nakładki...
Czwarta noc: szybko doszywam przedłużenie rękawka i zaszywam jego końcówkę. W środku łapka z nakładką wciąż jeszcze nadającą się do użycia (według wojennej terminologii Taty: "czołg - uwaga niecenzuralnie - rozpieprzony, ale jeszcze strzela."). Przy kąpieli płaczu brak, dopiero marsz w stronę łóżeczka uruchamia niezadowolenie. Noc spokojna. Nakładka bez dodatkowych ukąszeń. Rękawek suchy czyli ssania nie było!
Drzemka: Babcia ratuje krawieckimi umiejętnościami. Rękawki zostają zszyte maszyną w kilku piżamkach.  Z czasem powstanie też kolekcja letnia J Krótki szloch przed spaniem, a później Zosia, którą znamy: gadająca, śmiejąca się w łóżeczku. Próbowała wyjąć rękę z rękawka przez dekolt, ale zabrakło czasu, żeby go wystarczająco rozciągnąć. Dekolty do poprawki, trzeba je zwęzić przy pomocy dodatkowych zatrzasków.
Grizzly powolutku w odwrocie. Rządzi za to szczypawka.
Piąta noc: marudzenie tylko przy marszu do łazienki + pojedyncza podkówka tuż przed położeniem Zosi do łóżeczka. Płaczu brak J 
Przed nami dłuuuuga droga oduczania Zosi ssania i bardzo żałuję, że nie zaczęliśmy tego wcześniej. To jedna z tych sytuacji, w której rodzic czuje się bezradny i zupełnie nie wie co robić, tym bardziej, że terapeuci, mający doświadczenie w pracy z dzieciaczkami podobnymi do Zosi, doradzają coś zupełnie innego niż podpowiada rodzicielska intuicja. Powoli sytuacja zdaje się być opanowana, choć moment, w którym Zosiula zapomni o paluszkach wędrujących automatycznie do buzi jest bardzo odległy. Przed nią do odrobienia trudna lekcja poznawania innych form uspokajania się. Nie jest to proste, bo mimo, że Mała bardzo lubi się przytulać, nie ma choćby swojego ulubionego kocyka/misia/podusi, które mogłaby dostać na czas spania. Nie mamy też możliwości rozmawiania z Zosią na temat trudnych zmian. Wszystko dzieje się  na żywo. 
Trafiłam ostatnio na takie polskie rękawiczki. Liczymy na to, że za jakiś czas uda się wdrożyć wersję rękawiczka + zaszyty rękawek, później sama rękawiczka, a jeszcze później swobodna rączka bez gadżetów.
Bardzo budujące jest to, że Zosia reaguje w tej sytuacji jak przeciętny maluch. Najpierw płacz, bo nie akceptuje tego co się dzieje, a później pojawia się rozumienie, że bunt nic nie daje - staruszkowie są konsekwentni i nieugięci. Trzeba jednak przyznać, że w sposobach obejścia zakazu jest pomysłowa i bardzo wytrwała.  Bystra dziewczynka J

I jeszcze tak na koniec - w tych okolicznościach przyrody pozdrawiamy sąsiadów!

11 komentarzy:

  1. To się czyta jak kryminał. Kibicujemy rodzicom!
    Wuj Jacek z Ciocią Elą

    OdpowiedzUsuń
  2. A przeżywa jak dreszczowiec, wojenny!
    My też kibicujemy rodzicom ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Też długo miałam smoczek, choć nie aż do czwartego roku życia, ale w efekcie mam sporą wadę zgryzu. Tak więc podjęliście jak najbardziej słuszną decyzję, życzę wytrwałości!

    OdpowiedzUsuń
  4. kibicuje i ja - powodzenia zycze- nasz ssak ssie nadal , a jest 2 lata starszy - wiem jaka wojne przezywacie - trzymam kciuki

    OdpowiedzUsuń
  5. Trzymam kciuki! Jesteście na dobrej drodze. :) I choć nasze oduczanie Julka (wcześniej Krzysia) picia z butelki ze smoczkiem (będącego synonimem uspokajacza) ma się lajtowo do waszej walki (chylę czoła!), to jest jeden wspólny mianownik - konsekwencja. Której wam (i przy okazji sobie) życzę! :* Dzielni rodzice, dzielna Zosia! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. u nas był ten sam problem smarowałam małemu palca takim płynem do kupienia w aptekach w smaku okropnie gorzki na sama myśl mi nie dobrze ale pomogło
    Mały nie ssie kciuka od 2 lat
    jest młodszy od Zosi o 4 dni ale choroba ich łączy MPDZ
    pozdrawiamy Asia z Kacperkiem

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gorzki płyn Zosia zlizała w minutę, a gorzki lakier do paznokci nie przeszkadzał jej wcale w ssaniu niestety.
      Pozdrawiamy serdecznie!

      Usuń
  7. Dziękujemy za wszystkie trzymane kciuki :)!

    OdpowiedzUsuń
  8. Martyna, mama Marysi i Michałkasobota, 13 kwietnia, 2013

    Dobrze wiem jak męczy się Zosia :-( sama ssałam palec do 6 r.ż. Później przez kilka lat musiałam chodzić do ortodonty.
    Życzymy wytrwałości, teraz będzie już tylko lepiej.
    Zosia to bardzo mądra dziewczynka i szybko się uczy :-)
    Pozdrawiamy

    OdpowiedzUsuń
  9. Trzymam kciuki!

    My odstawiliśmy smoka jak Jaś miał prawie 3,5 roku.
    Tragedia ... Pierwszej nocy to prawie płakałam z nim.
    Ale byłam nieugięta, bo stwierdziłam, że skoro teraz się poddam, to nigdy mu go nie zabiorę.

    Z paluchem to pewnie grubsza sprawa.
    Mimo to życzę powodzenia. ;)

    OdpowiedzUsuń