Sobota
zaczęła się w piątek.
Kilka dni
wcześniej przyszło zawiadomienie, że Zosia musi się stawić przed komisją, żeby mogła otrzymać nowe Orzeczenie o niepełnosprawności. Na wezwaniu było napisane jak byk: 8
listopada, 10.25.
Wybrałyśmy się więc z Zosią w piątek do MOPS-u. Po kilku minutach stania w kolejce
coś mnie tknęło i zapytałam się w biurze obsługi czy mamy gdzieś się udać czy
też ktoś będzie nas wzywał. W odpowiedzi usłyszałam, że dziś nie ma komisji i
że będzie tak, jak zaznaczono na piśmie - 8 listopada. W sobotę znaczy się.
Poprzestawiałam daty kompletnie. Inna sprawa, że komisja w sobotę? Chyba
podświadomie zaznaczyłam w kalendarzu piątek, tak nierealna była ta sobota☺
Nazajutrz zaliczyłyśmy podejście drugie, tym razem pojawiłyśmy się we właściwym czasie.
I co tu
pisać o komisji? Ciężko było i tyle. Zoszka po wejściu do budynku wpadła w
histerię i żaden ze znanych mi sposobów nie był w stanie jej uspokoić. W oczach
Zosi widziałam prawdziwy lęk. Poczucie bezradności w takich momentach jest naprawdę nieznośne.
Mimo, że
zarówno pani doktor jak i pani psycholog były spokojne, mówiły cicho, wolno,
wszystkie czynności wykonywały delikatnie uprzedzając Zoszkę co się będzie
działo, niewiele to pomagało. Plusem było, że wychodząc z poszczególnych
gabinetów Zosia jeszcze chlipiąca i pociągająca nosem potrafiła się zdobyć na "do widzenia", więc
myślę, że gdyby badanie trwało trochę dłużej, udałoby się jej wyciszyć i oswoić z
otaczającymi bodźcami.
Orzeczenie
zostało przyznane, czeka nas jeszcze złożenie papierów, żeby wyrobić nową kartę
parkingową. W całej tej sytuacji widzę jedną pozytywną rzecz. Przy poprzednich
dwóch komisjach wydawało mi się, że Zoszka jest spokojna, bo mimo "kolejkowych" warunków w poczekalni czy konieczności poddania się poszczególnym badaniom akceptowała taki stan rzeczy. Dziś już wiem, że tak było dzięki zabawkom, które
pomagały jej się od tego świata odciąć. Teraz wszystko co nowe i nieznane
dociera do Zoszki z dużym impetem wywołując w niej ogromny lęk. Mam jednak
pewność, że Zofijka odbiera te wszystkie bodźce, a to wydaje mi się lepsze niż
Zoszka żyjąca w swoim świecie, nierejestrująca osób, które ją otaczają czy miejsc, w których się znajduje. Wiem również, że cały czas pracujemy nad tym,
żeby pomóc Zosi odprawić wszystkie strachy z kwitkiem. I tego się trzymam.
Dobrze, że to już za Wami. My jutro składamy papiery i czekamy na termin komisji. Trochę boję, się jak Ala to zniesie. Ale w końcu Zosia dała radę, to nasza Mała też podoła. Pozdrowienia:)
OdpowiedzUsuńCzeka się koło miesiąca. Trzymam mocno kciuki, żeby minęło raz-dwa i z jak najmniejszą dawką stresu.
UsuńTrzymajcie sie Dziewczyny!
Mnie to czeka za rok. Nie wiem czy się cieszyć, czy martwić. Będę mieć 25 lat, oczywiste jest, że się cudownie nie uzdrowię, chciałabym mieć już papierek na stałe, ale znając życie tamci stwierdzą, że za X lat skutki MPD mi miną. Ironizuję, że urzędasów w MOPSach powinni kanonizować za życia. Cieszę się że Zosi udało się przebrnąć przez urzędowskie sito i biurokrację. Tak trzymaj mała. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńWiem, że bywają próby nadużyć, ale czasem ręce opadają na tych komisjach. Mam nadzieję Karolina, że sie doczekasz...Ja poczułam lekkie zażenowanie gdy usłyszałam na komisji "Tak, MPDz jest nadal". Tak jakby mogło wziąć i zniknąć :/
UsuńPozdrowienia!