Sprawdziliśmy wszystkie zakamarki i nic. Wsiąkła jak kamfora i nie możemy jej odnaleźć.
Zapodziała się nam nasza Zoszka radoszka.
Mamy koło siebie dziewczynkę, która krzyczy, szczypie, buczy, gryzie, buntuje się, histeryzuje.
Nie jest lekko.
Sytuację ratują lubiane przez Zosię zajęcia na basenie, codziennie wykonywana w domu terapia Knill'a, słuchowiska.
Wpadliśmy też w czarną dziurę jeśli chodzi o zabawy. To co znane i lubiane zwyczajnie się znudziło, a Zosia nie akceptuje nowych rodzicielskich inicjatyw.
Franek także dorzuca swoje trzy grosze - zmaga się z popołudniowymi kolkami i jest bardziej marudny, co dla Zosi również jest trudne.
Do tego wszyskiego czasem mamy wrażenie, że Zoszka chwyta się za brzuszek lub główkę tak, jakby ją coś bolało.
Tak bardzo brakuje w takich momentach komunikatu słownego, choćby "mama - brzuszek".
Nie wiemy czy to, co się dzieje wynika z problemów emocjonalnych, czy jest to jakaś dolegliwość bólowa (a może jedno i drugie).
Żeby ugryźć problem będziemy działać dwutorowo. Po pierwsze zaczynamy cykl różnorodnych badań i kontroli lekarskich. Stopniowo, tak, żeby Zosi nie zamęczyć. Od najprostszych typu morfologia, przez USG brzuszka, wizyty u specjalistów, po rezonans magnetyczny główki jeśli będzie taka potrzeba (kontrola zastawki). Chcemy wykluczyć ewentualne zdrowotne problemy. Po drugie czas zacieśnić więzy z psychologiem, który być może wniesie coś nowego/ważnego do naszych rodzinnych relacji w tym niełatwym dla Zosi czasie?
Jedno jest pewne - musimy tą naszą Zoszkę radoszkę odszukać!