W relacjach Zosia - Franio nastała zimna wojna, przy czym chłód jest generowany przez starszą ze stron. Pachnie mieszanką zazdrości o rodziców, zniecierpliwienia, że ktoś podąża za mną jak cień, zdenerwowania gdy ten ktoś ćwiczy moc swojego młodego głosu albo ciągnie za nogawkę spodni, a także potrzebą zaznaczenia, że ja-tu-jestem-słuchajcie-mnie.
Franek Zoszkowe bunty bierze dzielnie na klatę i jak słowo daję z uśmiechem na ustach (oprócz uszczypnięć). Dorzuca też swoje trzy grosze. Ma całkiem pokaźny arsenał umiejętności, żeby zwrócić na siebie uwagę czy wyrazić swoje niezadowolenie.
Jak w każdym konflikcie pojawiają się momenty odwilży i wczoraj właśnie taki był. Dzień dobroci dla brata ☺ Zoszka była siostrą na medal.
Kulminacją była chichawka, której dostawał Franek za każdym razem, gdy słyszał odgłosy wydawane przez Zosię walczącą z czkawką. Dla Frania zabawa przednia, dla Zosi jak widać - trochę mniej ;)
A ja siedziałam obok i obserwowałam ich razem. To jedna z takich chwil, która zamazuje trudniejsze momenty. Jasna strona macierzyństwa.
Cudne ananasy :***
OdpowiedzUsuńTeż lubię, gdy następuje zawieszenie broni. :) Śliczne te wasze dzieciaki!
OdpowiedzUsuńOby jak najwięcej takich cudnych, jasnych chwil!
OdpowiedzUsuńŚliczne fotki:)
OdpowiedzUsuńI piękne wspomnienia:)
Pozdrawiamy sistersko-brotherski team!